Niedawno dane mi było recenzować książkę “Kuchnia dla biegaczy. Siła z roślin”. Podsumowanie jakie się wówczas zrodziło brzmiało – dieta roślinna jest kolorowa, tania, aromatyczna, smaczna, szybka i zdrowa, a książka jest ciekawa, inspirująca, prosta w swoim przekazie i zachęcająca. W trakcie jej czytania odkryłam wiele ciekawostek, przyswoiłam sporo informacji, ale głównie zrodziło się sporo pytań, na które postanowiłam znaleźć odpowiedź u samego źródła.
Skontaktowałam się z autorami książki i oto przedstawiam zapiski jakie powstały po rozmowie z Violettą Domaradzką, która okazała się niezwykle sympatyczną, otwartą, a przede wszystkim gadatliwą osobą. Autorka jest biegaczką, choć precyzyjniej będzie ją nazwać ultramaratonką. Weganką, która na własnym przykładzie pokazuje, że na sile płynącej z roślin spokojnie można pokonać dystanse 100 kilometrowe.
W wywiadzie pojawiły się także wtrącenia drugiego autora – Damiana Parola – dietetyka specjalizującego się w tematyce żywienia sportowców, badającego wydolność biegaczy na diecie wegańskiej, licencjonowanego trenera sportów sylwetkowych.
Nie należy zapomnieć również o trzecim autorze Robercie Zakrzewskim – biegaczu wielu dystansów, w tym maratonów, ultramaratonów, a także biegów górskich, który wraz z Violettą stanowi trzon organizatorów Biegów Wegańskich w Polsce.
Wstęp do rozmowy o kuchni roślinnej chciałabym zacząć dość banalnie i prosto, aby czytelnikom, którym nie dane było jeszcze sięgnąć po książkę przybliżyć temat – jaka jest różnica pomiędzy weganami, wegetarianami czy witarianami?
Damian Parol – Każda z tych grup eliminuje mięso ze swojej diety. Różnice są w kwestiach związanych z nabiałem, w tym jajkami oraz obróbką termiczną. Wegetarianie dopuszczają w swojej diecie mleko i jego przetwory oraz jaja, natomiast weganie eliminują całkowicie produkty odzwierzęce. Witarianie dodatkowo nie poddają obrócę termicznej swoich potraw, często ich dieta jest bardzo ubogo białkowa i ubogo tłuszczowa. Większość przepisów w naszej książce jest wegańska, ale są też opcje witariańskie.
Małgorzata Nowak – Violetta, zastanawia mnie dlaczego weganie wykluczają produkty odzwierzęce? Rozumiem, gdy nie je się zwierząt ze względów etycznych, ale wytłumacz czy spożywanie jajek, miodu czy mleka aż tak nie jest w porządku? Zdaje się, że wytwarzając te produkty nikt nie cierpi?
Violetta Domaradzka: Wiesz, nasza książka skupia się na aspekcie diety roślinnej i jej wpływie na zdrowie. Zdecydowaliśmy się nie poruszać w niej aspektów etycznych i ekologicznych, choć są one dla nas bardzo ważne. W skrócie powiem więc tylko, że owszem, w dzisiejszych czasach hodowli przemysłowej wytwarzanie jajek i mleka wiąże się bardzo często z cierpieniem zwierząt.
Jak wyglądała Twoja historia biegowa i historia kuchenna? Czy oba te tematy rozpoczęły się równolegle czy może należałaś kiedyś do mięsożerców i biegałaś na takim paliwie? Czy po przejściu na rośliny zauważyłaś różnicę?
Bieganie i wegetarianizm przeplatały się ze sobą już od dawna w moim życiu, ale nie było między nimi zależności. Mając 15 lat zdecydowałam się na wegetarianizm mimo tego, iż jako osoba wychowana na wsi byłam oswojona ze śmiercią zwierząt. Oswojona, ale nie pogodzona. Potem były różne zwroty akcji, aż do momentu, kiedy zetknęłam się z wykładem Gary Yuroufsky i to był dla mnie przełom. Już nie mogłam dalej wierzyć, że hodowla zwierząt wygląda tak jak ta ze wspomnień, gdzie każde zwierzę było ważne i zadbane. Masowa produkcja wymaga masowego traktowania. Uświadomienie sobie tego spowodowało natychmiastową decyzję – pięknie dziękuję, mam lepszy pomysł na wydawanie swoich pieniędzy niż na wspieranie ferm drobiu. Świata może nie zmienię, ale swoje wybory tak. Potem doszła wiedza o aspektach zdrowotnych i ekologicznych, która utwierdziła mnie w mojej decyzji.
A co do sportu… W jakiejś formie był zawsze i… go nie było. Jak się żyło na wsi, kilometry zrobione po polu było elementem wpisanym w codzienność. No może dziś już nie tak bardzo… Tata cenił sobie sprawność fizyczną, brat biegał maratony, nawet siostra na przekór bratu też jeden pobiegła. Ja też biegałam jako nastolatka, ale głównie z nadzieją na schudniecie (uśmiech). Wiesz, słomiany zapał.
A potem pojawiły się w moim życiu setery wymuszające długie i regularne spacery. Fajna sprawa. Pierwszy kontakt z takim bieganiem, jakie jest modne dziś, miałam jednak dopiero w 2008 roku, kiedy usłyszałam w Trójce dziewczynę mówiącą, że każdy może pobiec półmaraton. Jak każdy, to jak też, zwłaszcza jak usłyszałam, że nie dam rady. JA nie dam rady? Zadziałał klasyczna przekora i oczywiście pobiegłam po 2 miesiącach trenowania z seterami w parku. I koniec, odłożyłam buty do szafy, cel został zrealizowany. A potem usłyszałam od przyjaciółki o Biegu Rzeźnika. I wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda…
Odpowiadając w skrócie: po roku diety stricte wegańskiej rozpoczęłam pełnowymiarową przygodę z bieganiem. Nie mam więc porównania przed i po zmianie diety. Mogę natomiast powiedzieć, że po niecałych 3 miesiącach biegania pobiegłam pierwszy maraton, a potem kolejny i kolejny. W rocznicę biegania w ramach prezentu na wieczór przed startem zmieniłam dystans w Ultramaratonie Podkarpackim z 70 km na 116. Jaką frajdą było stanąć na mecie w Rzeszowie! O, tu jest świetny moment do podziękowania Organizatorom UP, że się zgodzili na tę zmianę i Henrykowi, który wspierał mnie na ostatnich kilometrach. Wedle mojej dzisiejszej wiedzy takie tempo startów wiązało się z dietą wegańską, która ułatwia regenerację po wysiłku i dobrze wpływa na stawy.
Przypadek Roberta jest odwrotny. Sport w jego życiu był od zawsze – trenował rzut dyskiem, jeździł rowerem w górach, a od 10 lat biega. Dietą interesował się od zawsze, przede wszystkim w kontekście sportu – wydolności i budowy mięśni. Postanowił spróbować z dietą roślinną i uznał, że to bardzo dobry wybór, zarówno dla efektów biegania, jak i dla zdrowia.
Czy zauważyłaś zmianę w podejściu ludzi do jedzenia wegańskiego i wegetariańskiego? Chodzi mi o sklepy i restauracje? Czy idąc do restauracji, która specjalnie dla Ciebie/dla Was przeobrazi danie mięsne w bezmięsne ufasz, że kucharz rzeczywiście będzie grał fair i wie, jakimi prawidłami rządzi się Twoja dieta?
Porównując moją przygodę z wegetarianizmem 20 lat temu i teraz zmiana jest kolosalna. Myślę, że wtedy mało kto słyszał o weganizmie. Mój brat cioteczny był od 12 roku życie wegetarianiem i stanowił swego rodzaju rodzinne kuriozum.
Czy ufam..? A wiesz, że nad tym nie myślałam?
Przede wszystkim lubię rozmawiać z kucharzami i kelnerami, zwykle fajne rzeczy z tego wychodzą. Raz czy drugi jak mi coś podejrzanie pachniało po prostu nie zjadłam, trudno. Natomiast raczej były to przypadki, kiedy zamówiłam nie przemyślawszy danie z karty. Bawi mnie w tych rozmowach odkrywanie, co dla kogo jest „oczywiste”. Już się nauczyłam, że pytanie o jajko w cieście pierogowym może dla dwóch osób brzmieć absurdalnie – jedna będzie uważała, że OCZYWIŚCIE, że jest w nim jajko, a druga dziwiła się, jak w ogóle mogłam wpaść na pomysł dodania jajka do ciasta… Dodam tu, że podróże, również te po Polsce zdecydowanie kształcą i poszerzają horyzonty kulinarnych nie-oczywistości.
Podróżując po Polsce poleciłabyś w szczególności jakieś wegańsko/wegetariańskie miejsca?
Warszawa, Wrocław i Poznań mają mnóstwo bardzo dobrych miejsc, które łatwo można znaleźć dzięki mobilnym aplikacjom typu GreenLove. Przed nami odkrywanie smaków Krakowa i Katowic w przyszły weekend. Natomiast miejscem, które absolutnie utkwiło mi w głowie była witariańska restauracja w Rydze. Inny świat. Ale pytałaś o Polskę. VegeMiasto i Falafel Bejrut w Warszawie, Vega we Wrocławiu oraz Je Sus Vegan w Poznaniu.
Jesteś biegaczką, ultramaratonką, wraz z pozostałymi autorami głęboko siedzicie w tematyce sportu – skąd pomysł na stworzenie książki?
Jak biegasz z napisem na plecach „Run Vegan!”, masz jak w banku zestaw pytań o jedzenie. Zwłaszcza, jak po 50 kilometrze atmosfera biegu się rozluźnia i kolejne 50 km jest czas na pogaduszki (uśmiech). Myśleliśmy o pisaniu bloga, żeby jakoś zbiorczo odpowiedzieć na pytania o jedzenie, od czego zacząć i czy to trudne. Z blogiem (na razie!) nie wyszło, za to zaprzyjaźniony z nami dziennikarz zapytał czy nie znamy przypadkiem kucharza, który napisałby książkę kulinarną dla biegaczy. Od słowa do słowa zdecydowaliśmy się sami podjąć to wyzwanie, oczywiście promując przy tym kuchnię roślinną. Z jaką radością mogłam wreszcie spokojnie napisać odpowiedzi na pytania, które tyle razy miałam okazję usłyszeć. Duża radość i duże podziękowanie równocześnie dla osób, które dały nam wiarę, że ta książka naprawdę się może przydać – i biegaczom, i weganom. Pamiętam rozmowę na Chudym Wawrzyńcu, jak mi ktoś tłumaczył, że „Scott Jurek jest super, tylko te jego przepisy zupełnie nie przystają do polskich warunków”. I już byłam pewna, że nasz pomysł na książkę napisaną przez praktyków, gotujących w zwykłej kuchni, w dużym tempie codziennego życia i bez wielkich budżetów ma praktyczny sens.
Czytając książkę wiem, że aby stworzyć potrawy, jakie prezentujecie, zamknęliście się na kilka miesięcy w kuchni i testowaliście je nie tylko pod kątem smaku, ale i tego jak działają na Wasz poziom energii do biegania. Czy rzeczywiście każde z dań zostało następnie wybiegane i skrupulatnie opisane pod tym kątem? Jak wyglądało to testowanie?
Czas styczeń-kwiecień faktycznie wspominam głównie z perspektywy kuchni (śmiech). Na szczęście za oknami przez prawie miesiąc były góry, więc w sumie miło. Najpierw spisywaliśmy i gotowaliśmy, potem gotowaliśmy z przepisów i korygowaliśmy je we współpracy z dietetykiem, licząc kalorie, białko etc, a potem gotowaliśmy i robiliśmy zdjęcia. W trakcie trenowaliśmy pod czekający nas start na dystansie 100 mil w Chorwacji, który miał być zwieńczeniem naszej pracy. Najgorętszy był czas gotowania „na akord” do zdjęć, bo mieliśmy narzucone duże tempo – i przez nasz wspaniały team Sportografii i przez krótkie światło dzienne wczesną wiosną.
Które z dań umieszczonych w książce poleciłabyś najbardziej?
O nie, nie odpowiem. Mam fazy – uwielbiam bigos z imbirem, potem zupę soczewicową w różnych odsłonach, ogórkową z kaszą, musy na bazie awokado… Ja naprawdę lubię jeść. I biegać też. Raczej jednak wybieram dania wytrawne niż słodkie. Jak deser, to dla mnie owocowy. Ciasta to już domena Roberta.
Zaciekawiło mnie, że sporo tematu poświęciliście na zwykłe kanapki, te na słono i słodko. Skąd taka miłość do zdaje się tak banalnego tematu?
Kanapki to dla wielu Polaków podstawowa forma śniadania, drugiego śniadania, podwieczorku i kolacji. A jak kanapka to zestaw obowiązkowy: chleb, masło, ser lub wędlina lub dżem. Ileż ja razy słyszałam „chciałbym, ale nie mam czasu na przyrządzanie wegańskiego śniadania, zjadam kanapkę i już.” Dlatego chcieliśmy pokazać, że te swojskie kanapki też są ok, wystarczy przyrządzić je „z głową”, sięgając po szybkie pasty, dużo warzyw, owoce i zioła. Szybko. Niedrogo. Skutecznie. Zgodnie z zasadą „łatwiej niż myślisz”. Wierzymy, że zmiany łatwiej dokonać, gdy jest podana w posty sposób – jak kanapka.
Jakie są proste przykłady na to, co jeść przed treningiem w wersji wege, co po treningu, co przed, podczas i po zawodach?
Damian Parol – Wbrew pozorom różnice między posiłkami wege i wszystkożernymi nie są aż tak duże. Większość biegaczy opiera te posiłki na złożonych węglowodanach i owocach, ewentualnie odżywkach węglowodanowych – wszystko to jest wegańskie. Trochę trudności jest w posiłku potreningowym, bo tu przydałoby się białko, więc trzeba go dostarczyć z serka tofu lub innych strączków.
Bardzo podoba mi się podejście jakie prezentujecie w książce polegające na daniu czytelnikowi pełnego pola manewru ingerencji w dania. Sama przygotowywałam Wasze potrawy i z racji tego, że jestem mamą karmiącą zmuszona byłam podmienić niektóre składniki na inne. Efekt był zdaje się bardzo smaczny. Czy mogłabyś podać naszym czytelnikom jakie są wegańskie zamienniki tak popularnych produktów jak jajka, mleko czy miód.
O tym również piszemy w książce, więc fajnie, że o to pytasz. Zacznijmy od tego, że zmieniając dietę chyba ani przez chwilę nie myślałam w kategoriach zamienników. Raczej z radością odkrywałam nowe produkty, smaki, przyprawy, połączenia. Kuchnia roślinna była (i jest!) dla mnie jak podróż do innego kraju. Jadąc do np. Kirgizji nie szukałam czym zastąpić jajko, które zwykle jadłam na śniadanie, tylko byłam ciekawa, co oni jedzą (swoją drogą jedli kasze i płatki owsiane z morelami). W taki sam sposób podeszłam do weganizmu, sprawdzając co z czym mogę połączyć, z ciekawością finalnego rezultatu.
Natomiast jeśli pytasz o aspekt techniczny jajka czyli efekt klejący i wiążący potrawę, to świetnie sprawdza się np. siemię lniane, banan, jabłko lub płatki owsiane. Mleko jako płyn z zawartością tłuszczu i białka dostępne jest w dużym wyborze w formie napojów roślinnych – sojowy, owsiany, migdałowy, laskowy, ryżowy. Można któreś z nich użyć do naleśników, ale wcale nie jest to konieczne. Miód rozumiany jako słodka maź do smarowania, słodzenia i/lub dekoracji jest zastępowalny gamą syropów – klonowym, akacjowym, jęczmiennym, buraczanym etc. Mają różne kolory i konsystencje oraz poziom wyrazistości smaku, można się więc nimi bawić w zależności od pożądanego efektu i preferencji.
Pisząc recenzję książki wiele sytuacji bardzo mnie zaciekawiło, stąd miałabym prośbę o wytłumaczenie kilku kwestii, po pierwsze – dlaczego produktami zalecanymi w małych ilościach oprócz nasion, awokado, orzechów czy pestek są dżemy owocowe i suszone owoce? Zdaje się, że cała dotychczasowa, biegowa literatura opiera się na głośno komentowanym paliwie z nich płynącym.
Dżemy są ok przed startem i na trasie, gdy szybko spalasz to co zjesz. Natomiast na co dzień niewiele wnoszą i lepiej traktować je jako słodki przerywnik między kromką porządnego chleba a porcją świeżych owoców i mięty.
Damian Parol – W żaden sposób nie chcemy zniechęcać do tych produktów, uważamy jednak, że nie powinny stanowić większości diety. Szczególnie dotyczy to dżemów, które często mają dużo dosypanego cukru i mało wartości odżywczych.
Jakie masz zdanie na temat sody oczyszczonej? W wielu przepisach używana jest ona jako zamiennik proszku do pieczenia. Sama piekąc Wasze ciasto marchewkowe zastanawiałam się czy nie dokonać takiej zamiany, ponieważ z własnego doświadczenia wiem, że danie byłoby mniej kleiste, a bardziej pulchne.Na marginesie – wyszło pyszne!
Proszek do pieczenia to – podobnie jak soda – wodorowęglan sodu, tyle że z dodatkami. Są pewne zasady dotyczące zamiany sody na proszek i odwrotnie. Zwykle można to zrobić bez uszczerbku dla dania, o ile uwzględnimy konieczną obecność kwaśnego składnika w cieście. Osobiście traktuję dania z dodatkiem dowolnego z tych składników jako rzadki akcent w diecie. Ciasta wegańskie są dość rzadko dostępne, a to uwrażliwiło mi smak na proszek i sodę i szybko je wyczuwam na języku.
A czy naprawdę produkty puszkowane nie mają wpływu na nasze zdrowie i wystarczy jedynie opłukanie ich z nadmiaru soli?
Damian Parol – Produkty puszkowane nie mają negatywnego wpływu na zdrowie. Niektórzy obawiają się składników żywicy używanych wewnątrz puszki, ale one mogą się przedostawać do produktu tylko podczas podgrzewania.
Czy zdradziłabyś przepis na dobry dressing do sałatki, jeżeli wspominacie, że siemię lniane jest lepsze niż olej z niego wytłoczony, tak samo jak i oliwki zamiast robiona z nich oliwa?
Mój ulubiony szybki dressing to musztarda, syrop jęczmienny, oliwa i czosnek, sól, pieprz. Druga opcja to oliwa, cytryna, cukier, garść tymianku. Oba zawierają oliwę, bo jej nie odrzucamy, natomiast ostrzegamy przed nadmiernym użyciem w imię wiary, że jest idealnym rozwiązaniem dla zdrowia. To wszystko.
W mojej kuchni stosunkowo od niedawna pojawiły się nieaktywne płatki drożdżowe, widzę że Wy także ich używacie. Dla wielu osób jest to nowość i zupełnie nieznany rewir. Co jeszcze dodałabyś do tej półki, którą warto odwiedzić?
Z produktów nietypowych, poza tymi dostępnymi w warzywniku pod domem polecam zarodki pszenne (wapń!), olej z dyni (kropa wystarczy, by nadać aromat sałatce), kapary i pieprz marynowany (zapach). A do tego przyprawy, przyprawy, przyprawy. Wizyta w dowolnym orientalnym sklepie otwiera świat na ich bogactwo. Wiele jest też naszych własnych z ogródka, które teraz na nowo odkrywamy. Przykładem jest tu lubczyk, który pachnie jak… rosół.
Białko, gdzie to białko? Przyznam, że ostatnio jestem na małym rozdrożu. Jako matka karmiąca dziecko piersią zmuszona jestem unikać produktów zawierających mleko krowie czy kozie, które alergizuje, a także roślin strączkowych, które powodują wzdęcia i kolki u niemowlaka. Chociaż chciałabym ograniczyć spożycie mięsa jest ono jednym, bogatym i znanym mi źródłem białka w obecnej sytuacji. Czy znasz może produkty, które mogłabym dodatkowo wprowadzić do diety, aby uzupełnić ten składnik?
Damian Parol – Warto się zastanowić czy mleko i strączki rzeczywiście szkodzą niemowlakowi. Nie zawsze musi tak być i często jest to kwestia ilości. Nie warto skreślać żadnego produktu z miejsca. Kiedyś uczono żeby matki eliminowały wszystkie „alergizujące” produkty z diety, ale dzisiaj wiadomo, że przynosi to więcej szkody niż pożytku. Nie zależnie od tego strączki, nabiał i mięso to podstawowe źródła białka, bez tych produktów trudno jest zbilansować dietę pod względem ilości tego składnika – szczególnie u biegające mamy karmiącej.
Nawiązując do poprzedniego pytania – czy korzystałaś z wegańskich odżywek dla sportowców? Jakie są alternatywy dla tych, które zawierają białka mleka krowiego i czy są one smaczne?
Nie korzystam z odżywek. Wiem jednak, że na rynku jest dość obszerna gama odżywek bazujących na białku z siemienia lnianego czy groszku. Nawet mam jedną taką saszetkę testową w domu, spróbuję specjalnie dla Ciebie, jak smakuje (uśmiech).
Powracając do książki – opisaliście w niej pewne zabawne sytuacje jakie przydarzały się Wam podczas podróży, a związane z koniecznością przygotowywania potraw wege w miejscach zdaje się zupełnie pozbawionych pełnego komfortu działania. Czy przypominasz sobie jeszcze jakieś ciekawe historie?
Jedzenie pieczonych pomidorów pod łbem wielbłąda w Maroko, brrr. Nie miałam pojęcia, że oni jedzą wielbłądy! Co kraj to obyczaj, a my zawędrowaliśmy do miejsc, których nie ma w folderach dla turystów. Natomiast Kirgizja była rajem ze względu na wszechobecne orzechy i morele. Tam też nie mogłam uwierzyć, że kłębiące się stosy makaronu najróżniejszych kształtów są zrobione z ziemniaka. Gruzja również oferuje dużo dań tradycyjnych, gdzie nikt nie wymyśli jeszcze dokładanie mięsa czy sera. Mają świetne pasty z orzechów, używają dużo zielonych liści. Izrael to dla weganina sama przyjemność, humus i falafel na sto sposobów. Tam odkryłam, że idealny dla mieszkańca Jerozolimy kolor falafela to jasna zieleń – świadczy o dużej ilości przypraw. Dotychczas wspominam minę człowieka, który wręczył mi falafel prosto z tłuszczu, z lekko kpiącą miną mówiąc „try”. „Nie, dziękuje, właśnie wyszliśmy z restauracji”. „Just try”. Wzięłam przez grzeczność, trochę zła na siebie i poszłam dalej uliczką bazaru. Po dwóch gryzach obróciłam się na pięcie i wróciłam do niego, prosząc o 5 sztuk i opowieść o składzie i procesie przyrządzania. Pycha!
Wśród wspomnień jest też rozmowa w schronisku w Bieszczadach, gdzie zadałyśmy z koleżanką nieśmiałym głosem pytanie o coś wegańskiego. Pani za ladą odwróciła się i zawołała w głąb kuchni „Emilka, Twoi przyszli!”. Okazało się, że latem pracuje u nich cudowna weganka i dostałyśmy fantastyczne naleśniki ze szpinakiem oraz mleko sojowe do kawy. W schronisku. Idealny przykład, że zawsze warto próbować. Swoją drogą Emilkę spotkałam rok później na vege-targu w Krakowie.
Co zatem tak naprawdę potrzebuje osoba chcąca spróbować diety roślinnej oprócz dobrych składników? Jakie narzędzia są niezbędne w kuchni? Tak wiele mówi się o tzw. blenderach kielichowych kosztujących sporo pieniędzy czy tak popularnej maszynie – Termomix.
Nóż, najlepiej taki super ostry z ząbkami (mogę zdradzić miejsce, gdzie kupić takie, po których Twój świat się zmieni, śmiech) – sprawdzone na co najmniej 10 osobach. 2 deski, tarka, młynek do mielenia przypraw na świeżo. Szklany blender kielichowy bardzo się przydaje, ale dobry blender ręczny z pudelkiem za 200 zł też wystarczy. Oczywiście blender kielichowy mocno ułatwia życie, na przykład przy przyrządzeniu placków ziemniaczanych czy lodów bananowych. To wszystko.
Plusem diety roślinnej jest zdaje się łatwa dostępność produktów. Wystarczy udać się na ryneczek czy bazar, albo na dział warzywno-owocowy w markecie. Aby jednak nadać smak daniom, często stosuje się wyszukane i bardziej egzotyczne dodatki i przyprawy. Gdzie zaopatrzasz się w takie produkty?
Patrząc z perspektywy Warszawy, nawet w zwykłym sklepie jest większość przypraw (imbir, kumin, kurkuma), tyle że czasami w mikroskopijnych opakowaniach, a my rekomendujemy używanie przypraw hojną ręką. Mogę polecić wszelkie orientalne sklepy tureckie i hinduskie, często też restauracje z taką kuchnią mają w ofercie przyprawy. Ostatnio zaskoczyła mnie swoją ofertą przypraw w dobrej cenie i objętości sieć XXXX. W Warszawie moim ulubionym miejsce na zakupy jest Hala Mirowska i sklep Damas na Hożej.
Czy zwracasz uwagę na to, aby Twoje zakupy były EKO? Jaki masz stosunek do tak szeroko ostatnio popularnego tematu EKO właśnie? Czy uważasz, że marchewka za którą w markecie można zapłacić 2zł/kilogram jest warta EKO ceny sięgającej 10zł?
Temat jest dla mnie żywy. Chętnie przestawiłabym się na produkty prawdziwie EKO, ale żebym była gotowa za to zapłacić, musiałabym zyskać najpierw spokój ducha, że ta marchewka naprawdę jest EKO, a pieniądze trafią do rolnika, a nie sieci pośredników. Można powiedzieć, ze jestem w procesie. Myślę, że pewnie na wiosnę zmierzę się z tematem i odwiedzę kilka gospodarstw. Jako osoba wyrosła wśród zboża i zwierząt mam sporą czujność i „na słowo” nie wierzę…
Damian Parol – Uważam, że produkty ekologiczne są odrobinę lepsze niż produkty z upraw tradycyjnych, jednak różnica ta jest nieproporcjonalnie mniejsza niż różnica w cenie, dlatego uważam, że nie ma konieczności kupowania produktów ekologicznych.
Jesteś współtwórcą biegów wegańskich – czy zadowoleni jesteście z efektu jaki przyniosła ta inicjatywa? Nie ukrywam, że sama skorzystałam z targu wegańskiego i pikniku, jaki wraz z biegiem towarzyszył tegorocznemu PZU Maratonowi Warszawskiemu. Jaki był odzew ludzi i z jakimi spotkałaś się opiniami?
Bieg Wegański to pierwszy wymierny efekt połączenia pasji biegania i wiary w siłę diety roślinnej dla sportu i zdrowia. Cieszymy się na czwartą edycję w maju i mamy wrażenie, że jest już spore grono osób, które uważa tę imprezę za „must” w swoim planie startów. Zostaliśmy przyjęci bardzo pozytywnie, integrując różne środowiska – wegan i biegaczy, ze szczególnym naciskiem na część wspólną obu tych grup.
Jakie masz/macie plany na przyszłość związane z tematem weganizmu i jego promocji?
Wśród naszych planów są kolejne Biegi Wegańskie, również w formule out-of-the-city. Będziemy też kontynuować akcję Zabiegam o czystą Warszawę (zapraszamy 28 listopada!). W kontekście książki chcemy poszerzyć naszą współpracę z kardiologami (zapraszamy 5 grudnia na konferencję do PKoL, będzie tam wykład dr XXX o diecie roślinnej w sporcie). Mamy też kilka ambitnych planów biegowych, jak zwykle z napisem ‘Run Vegan!” na koszulce… to taki wdzięczny temat do rozmowy (uśmiech).
Violetta – bardzo Ci dziękuję za rozmowę! Jeszcze bym z Tobą porozmawiała, ale zgłodniałam (śmiech).
Dzięki (śmiech).