Niezależnie od szerokości geograficznej dążenie do osiągnięcia sukcesu wszędzie jest takie samo. Tak samo wszędzie smakuje zwycięstwo, a i gorycz porażki niczym się nie różni. My zajmiemy się tą przyjemniejszą stroną sportu, jaką jest triumf. I to triumf przez duże T. Chodzi mi mianowicie o ustanowienie rekordu świata.
Niewątpliwie biegaczem, o którym w minionym roku było najgłośniej był Asafa Powell. Po pierwsze: bo przyniósł spektakularną klapę na mistrzostwach świata (trzecie miejsce to dla rekordzisty świata bez mała żenada), po drugie: bo zaraz potem pobił swój własny rekord świata (co w świetle klęski w Osace jest osiągnięciem tyle spektakularnym, co zagadkowym), po trzecie: bo przyjechał do Polski na Pedro`s Cup i miał wreszcie odczarować magiczne 10,00 Mariana Woronina sprzed 27 lat. Tymczasem Powell uzyskał mizerne 10,12 i na nic zdadzą się tłumaczenia, że było za zimno. Miał pobiec szybko, pobiegł tak sobie. O co chodzi z tą huśtawką wynikową? O ile porażkę na mistrzostwach świata tłumaczyć można z jednej strony fenomenalną dyspozycją Tysona Gaya (wszak wygrał też 200 metrów) i słabszą odpornością psychiczną Powella (Osaka nie była jego pierwszą wielką porażką na największych zawodach – patrz Ateny i Helsinki), o tyle słaby (nie ma się co czarować) wynik w Warszawie nie poddaje się tak prostej analizie. Ale po kolei…
Rieti to miejscowość we Włoszech, na którą, za sprawą Asafy Powella zwróciły się oczy całego sportowego świata. Rekord świata jaki udało mu się tam ustanowić – 9,74 – 100m był od przeszło dwóch lat niezagrożony (notabene należący do Powella). Dlaczego startujący w sierpniu w Osace Jamajczyk zajął dopiero 3 miejsce, a w równo 2 tygodnie później deklasuje przeciwników i uzyskuje rekord świata? Czy istnieje na to racjonalna odpowiedź? Wg mnie i jestem o tym święcie przekonany, – tak. Wynik sportowy to coś więcej aniżeli wykorzystanie podczas zawodów bardziej lub mniej sprzyjających okoliczności startowych. Owszem to wszystko jest ważne i zapewne też ma jakieś przełożenie na wynik, jednak 99% wartości wyniku to praca włożona w przygotowanie do startu. To jak plan treningowy został zrealizowany, czy nie miały miejsca nieprzewidziane przypadki losowe w postaci choroby czy urazu i to ostatecznie w połączeniu z niebagatelną wiedzą trenerów o fizjologii swojego zawodnika i prawach rządzących szczytem formy doprowadza do rekordu, do zaistnienia na kartach historii.
Jest jednak i druga strona medalu. Coś co określiłem mianem „okoliczności startowych” – to po czym się biega, to w czym się biega, co musi być spełnione, aby rekord został uznany. Te wszystkie zawiłe meandry determinujące starania sportowców muszą zostać jakoś ustandaryzowane. I tu na arenie pojawia się organizacja IAAF – International Association of Athletics Federations, czyli Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych. To właśnie ona zapewnia ten element powtarzalności, tak istotny z punktu widzenia zawodnika. Bez działań IAAF nie można by porównywać rekordowych wyników, ponieważ nie istniałyby ku temu jakiekolwiek przesłanki umożliwiające podjęcie takiego zadania. Co w takim bądź razie robi IAAF, aby zapewnić element powtarzalności na wszystkich obiektach sportowych, na których odbywają się zawody o randze mistrzowskiej? Odpowiedź jest prosta – certyfikuje. Certyfikuje wszystko co może mieć wpływ na wynik końcowy: przybory, przyrządy, rozbiegi, bieżnie, a nawet pomiar siły wiatru. Właśnie bieżnia, z uwagi na rekordowy wynik Powella interesuje nas szczególnie. Czy Powell jeśli przyjechałby do Polski z podobną dyspozycją jak miało to miejsce w Rieti powtórzyłby ten wynik? Może tak, a może nie. Obiegowa opinia mówi, że w Polsce nie ma „szybkiego tartanu”, bo od czasów Woronina nikomu nie udało się pobiec szybciej aniżeli 10„/100m. W tym miejscu należy zadać sobie pytanie – czy rodzaj nawierzchni ma aż taki wpływ na wynik końcowy i co to w ogóle jest tartan? Wiele osób jest zwolennikami tezy, że na tartanie praskiego Orła szybko nie pobiegłby nawet nakoksowany do granic możliwości Ben Johnson. Podobno tamtejsza nawierzchnia jest za wolna na poważne bieganie, co dla sprinterów ma kluczowe znaczenie. Jak to jest z tym tartanem?
Tartan to właściwie nazwa handlowa tworzywa poliuretanowego, wykazującego się dużą odpornością na ścieranie i temperaturę. Niezaprzeczalnym faktem jest, iż producentów tartanu jest wielu i jeśli posłużylibyśmy się nomenklaturą motoryzacyjną – stwierdzilibyśmy istnienie zarówno mercedesów jak i „maluchów”. Tak jest w każdej branży, nie ma się co dziwić. Nie wyklucza to jednak powtarzalności parametrów bieżni, po jakich biegają najszybsi ludzie świata. Ten element zapewnia wcześniej wspomniana międzynarodowa organizacja IAAF. To ona stwierdza skład chemiczny poliuretanu, stopień jego zniszczenia i utlenienia. W świetle „szybkości tartanu” właśnie ten ostatni parametr ma szczególne znaczenie. Z czasem w wyniku utlenienia tartan traci swoją sprężystość, dzięki czemu wyniki uzyskane na tej samej bieżni mogą się poprawić. To właśnie miało miejsce w Rieti, które wielokrotnie gościło już najlepszych lekkoatletów świata, a jednak dopiero teraz po połączeniu sprzyjających okoliczności około startowych ze szczytem formy, jakiego świadkiem byliśmy w przypadku Powella udało się osiągnąć rezultat, który raczej przez najbliższe lata pozostanie nietknięty.