Spis treści
Polacy są bez wątpienia bardzo zdolnym narodem, mimo że jest nas nieco ponad 38 milionów osiągamy sukcesy w wielu dziedzinach życia. Nie sposób odnieść się do wspaniałych dokonań naszych sportowców.
Warunki treningowe odbiegają od europejskich standardów, lecz jakimś cudem wciąż potrafimy zwyciężać, wciąż pojawiają się „cudowne, polskie dzieci”, które zadziwiają świat. To dowód na to, że ten naród ma naprawdę olbrzymi sportowy potencjał, niestety nadal marnowany.
Punkty, punkty i jeszcze raz punkty
Czy ktoś kiedyś próbował policzyć ilu młodych zawodników zmarnowało się przez chory system szkolenia? Wszystko zaczyna się mniej więcej tak… Dziecko zachęcone przez rodziców lub pchane jakąś wewnętrzną siłą zaczyna uprawiać sport i nie jest to piłka nożna, zapisuje się do klubu, przychodzi na pierwsze treningi, poznaje smak sportowej rywalizacji, startuje na zawodach. Tu zaczyna się cała gra, gra o magiczne punkty, słowo klucz przynajmniej w lekkiej atletyce. Za miejsce w czołówce na zawodach przyznawane są punkty, czym wyższa lokata tym ich więcej, a im więcej punktów tym więcej pieniędzy… Tak każde oczko przeliczane jest na złotówki, które potem dostaje klub na swoją działalność. Lokalne zawody typu Warszawska Olimpiada Młodzieży (WOM), mistrzostwa województw, międzywojewódzkie mistrzostwa czyli tzw. makroregiony oraz Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży, Mistrzostwa Polskich Juniorów , Młodzieżowe Mistrzostwa Polski są startami punktowanymi. Nie zagłębiając się w szczegóły, czym wyższa ranga imprezy tym więcej pieniędzy można za nią dostać. Na pierwszy rzut oka łatwy, przejrzysty i sprawiedliwy system. Im więcej startujących oraz sukcesów tym więcej pieniędzy na utrzymanie klubów. Tylko z wierzchu wygląda to tak pięknie.
Przedwczesny koniec
Dzieci łatwo jest zachęcić do ciężkiej pracy, obiecując zwycięstwa na zawodach, medale, dyplomy, czasem jakąś drobną nagrodę. Młody, utalentowany zawodnik jest głodny sukcesu, chce wygrywać najpierw na lokalnych zawodach, potem na wojewódzkich, na końcu na Mistrzostwach Polski. Mądry trener kierujący się dobrem swojego zawodnika stopuje go, oszczędza, aby w zdrowiu dotrwał do kategorii młodzieżowca, seniora. Jednak wielu szkoleniowców widząc, że trafił im się talent zachowuje się zupełnie inaczej. Dodatkowo do nierozsądnych decyzji nakłania ich system. Myślenie typu: „ przecież i tak pewnie mu się znudzi… dołożę mu obciążeń i będzie wygrywał a potem zobaczymy może wytrzyma, jeśli nie to przyjdą następni ” – wcale nie jest abstrakcyjne. Zbyt często trenerzy podchodzą do sprawy w ten sposób, lecz wina nie leży tylko po ich stronie. Gdyby w kategorii seniora przyznawano dużo „magicznych punktów” wtedy z pewnością myślenie uległoby zmianie. Kluby nie mają kompletnie nic z dorosłego zawodnika, po prostu nie opłaca im się go utrzymywać, zawadza, jest nie potrzebny, jeszcze domaga się pieniędzy, stypendiów, sprzętu. Ważne, aby w klubie byli dobrzy juniorzy młodsi, juniorzy oraz bardzo dużo młodzików wtedy można dobrze funkcjonować. Ostatnią kategorią, która punktuje są młodzieżowcy (swoją drogą najlepiej) jednak jest to okres, w którym zaczynają się studia, zmieniają się priorytety, zatem niewielu pozostaje w sporcie. Dodatkowo dochodzą kontuzje, które nawarstwiają się jeśli zawodnik był zbyt mocno eksploatowany w bardzo młodym wieku. A dzieje się tak bardzo często. Wystarczy pojechać na Mały Memoriał Janusza Kusocińskiego aby zobaczyć dobrze zbudowanych, piętnastoletnich chłopców! Ciężary w tym wielu to chleb powszedni zwłaszcza w małych klubach, gdzie presja wyniku jest największa. Trening siłowy zapewnia szybki progres, jednak takie działanie ma swoje złe strony. Zawodnik w starszym wieku nie ma już z czego się poprawiać( musiałby dźwigać 200 – 250 kg!), wzrasta ryzyko kontuzji oraz co najważniejsze może to zaburzyć rozwój młodego człowieka, ciało nie jest jeszcze prawidłowo ukształtowane. Impreza obfituje w doskonałe rezultaty, co roku bije się na niej nieoficjalne rekordy Polski w tej kategorii wiekowej. Pamiętam, że gdy startowałem na Małym Memoriale starsi trenerzy na trybunach mówili: „ Znów wyskoki poziom, szkoda że 90% procent z tej młodzieży nie dotrwa nawet do kategorii juniora”- wtedy myślałem, że to jakieś bujdy, lecz teraz patrząc na to ilu kolegów jeszcze pozostało, muszę przyznać im rację. Intensywny trening prowadzi do szybkiego wzrostu wyników sportowych, jednak takie postępowanie w procesie szkolenia nie prowadzi do pełni rozwoju. W wieku 18-19 lat następuje stagnacja bądź regres. Młody człowiek się załamuje, przestaje czerpać z tego radość bo przecież wcześniej zwyciężał, a teraz przybiega w środku stawki, nie wie co się dzieje. Jeśli nie ma silnej woli, rezygnuje i odchodzi przedwcześnie, zrywając z marzeniami.
Smutne fakty
Pamiętam gdy robiłem kurs instruktora sportu, wykłady z części ogólnej odbywały się na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jeden z wykładów prowadzony przez doktora Marcina Siewierskiego dotyczył teorii sportu. Bardzo ciekawy przedmiot, na którym dowiedziałem się o różnych cyklach przygotowawczych, okresach itp. Wykładowca zaczął mówić o absurdalnym systemie szkolenia, o tym że zamiast zaczynać od treningów ogólnorozwojowych trenerzy zbyt szybko stosują specjalistyczny trening dla danej konkurencji. Przytoczył wówczas szokujące dane, które skrupulatnie zanotowałem w swoim zeszycie. Dotyczą one sukcesów polskich juniorów w latach 1999 – 2001na Mistrzostwach Świata i Europy we wszystkich dyscyplinach olimpijskich . Przez te 3 sezony nasza młodzież zdobyła na wyżej wymienionych imprezach 456 medali. Z tej grupy sportowców, na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach i Pekinie wystartowało 48 osób, z czego 18 ukończyło zawody w finale. Najgorsze jest to, że zaledwie trzech wywalczyło medal co stanowi 0,66% początkowej liczby zawodników z imprez juniorskich! To pokazuje jak skuteczny jest nasz system, jak marnowane są wspaniałe talenty. Po co osiągać bardzo wysoki poziom sportowy w wieku 18-19 lat? Kibice czekają na sukcesy, na Igrzyskach Olimpijskich, Mistrzostwach Świata i Europy seniorów. Wtedy imprezy są transmitowane, naród jest dumny ze swoich sportowców, a przecież o to głównie chodzi w sporcie wyczynowym. Dodatkowo korzyści dla zawodnika są znacznie większe; zarobki, sława, emerytura sportowa za olimpijski medal… a w juniorach? Dres i buty kadrowe, uścisk prezesa, szacunek wśród rówieśników, a jeżeli uda się wywalczyć jakieś stypendium to raczej symboliczne.
Historia z życia wzięta
Myślałem, że dane to tylko statystyka nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością… jednak myliłem się. Podczas mojej przygody ze sportem patrzyłem jak moi koledzy kończą trenować, głównie z przyczyn zdrowotnych. Nakładające się obciążenia zrobiły swoje, dodatkowo błędy młodości np. gra w piłkę nożną w trakcie trenowania i nieszczęście gotowe. Pierwszy kolega ćwiczył razem ze mną, biegał 60 i 100 metrów, bardzo silny i szybki zawodnik w 2008 roku zdobył złoty medal na Halowych Mistrzostwach Polski Juniorów Młodszych… jak się później okazało był to jego ostatni bieg w życiu. Kontuzja, trzy operacje na kolano nie zdziałały cudu i młody sprinter nie mógł rozwinąć skrzydeł. Dlaczego? Trochę przez głupotę, ponieważ nie można łączyć gry w piłkę z lekką atletyką na pewnym etapie rozwoju, dodatkowo pogłębianie poprzez mocny trening siłowy starego urazu nie było najlepszym pomysłem. Jednak jak to się mówi mądry Polak po szkodzie, tylko że chłopaka już nie ma w sporcie.
Gdy na oficjalnej stronie IAAF wejdziemy w zakładkę statystyki młodzieżowe, klikniemy w ośmiobój, sezon 2008 to na drugim miejscu pojawi się nazwisko Igora Tylmana, mojego serdecznego kolegi. Tak, drugie miejsce na listach światowych, wspaniale zapowiadający się wieloboista, olbrzymie możliwości i aspiracje… rok później kończy sportową karierę, która tak naprawdę jeszcze dobrze się nie rozpoczęła. Przyczyna? Najpierw kontuzja łąkotki w kolanie, lecz zaskakująco szybki powrót do wysokiej dyspozycji, i kolejne zwycięstwo. Obciążenia stale rosły, osiem obozów przygotowawczych, wysiłek, który w żargonie lekkoatletycznym „nie oddał”. Fatalne wyniki, upadek z wysokiego konia, frustracja i w rezultacie koniec. Czy można było tego uniknąć, nie wiem, jednak opieka psychologa sportowego to u nas w kraju utopia. Co siedzi w głowie młodego chłopaka zaangażowanego w coś na 200 %, wierzącego, ufającego trenerowi i doznającego przykrej porażki? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć, lecz na pewno można czuć się oszukanym. A w okresie dojrzewania o pochopne decyzje nietrudno.Takich historii w naszym kraju jest zapewne tysiące… czy 99% z nich musi kończyć się sportową śmiercią? Na 40 osób trenujących w dwóch klasach lekkoatletycznych, w szkole Mistrzostwa Sportowego, której jestem absolwentem, po ukończeniu szkoły trenuje zaledwie 5 zawodników łącznie ze mną. Brutalna prawda bardzo boli. Gdy ministrem sportu został wybitny polski chodziarz Tomasz Lipiec, myślałem że coś się zmieni na lepsze, że zmieni się chory system, który nakłania trenerów do zbierania punktów. Sądziłem, że lekkoatleta znając wszystkie mechanizmy szkolenia od kuchni będzie wiedział co zrobić, lecz minister był zajęty czymś innym. Wszyscy znamy finał jego historii. Oby jak najmniej takich finałów w polskim sporcie. Marzenia o zmianach wciąż zdają się być nie do zrealizowania, obietnice polityków i działaczy, że „teraz to będzie już lepiej”, „po takim sukcesie na pewno znajdą się pieniądze” pozostaną tylko pustymi słowami bez pokrycia. A nam póki co przyjdzie wciąż czekać na „cudowne dzieci”, które zachwycą cały sportowy świat.